Historia inwestora, który musiał odejść z Zielonej Góry. Komu się naraził?
Piotr Bakselerowicz
10.11.2016 00:00
W zielonogórskiej strefie w Nowym Kisielinie na 12 ha ziemi miał stanąć energetyczny kombajn oparty o hodowlę alg. W projekt warty 54 mln zł zaangażowały się prestiżowe zagraniczne marki i kilka uniwersytetów. Ostatecznie powstanie w Sulechowie. Dlaczego? Według miasta to inwestor nie chciał czekać na zmianę studium. – To nieprawda. Zmusili nas do rezygnacji – odpowiada firma. Jak było naprawdę?
Głośną inwestycję zapowiedziano w 2014 r. Na 12-hektarowej działce Uniwersytetu Zielonogórskiego w strefie w Nowym Kisielinie stanąć miała nowoczesna i samowystarczalna biogazownia oparta o hodowlę alg. Morskie glony robią furorę na świecie, ogarniętym manią nowoczesnych technologii i zielonej energii. Algi wykorzystuje się do produkcji biopaliw.
Odtrąbiono wesołą nowinę, bo mowa o najtrudniejszym, mocno podmokłym terenie w całej strefie. W przypadku tzw. ciężkich inwestycji koszt budowy rośnie tam dwu-, a nawet trzykrotnie. Energetyczny kombajn miał wytwarzać 1,8 MW energii odnawialnej bardzo niskim kosztem. Wszystko przy współpracy Uniwersytetu Zielonogórskiego i kilku niemieckich uniwersytetów (m.in. z Bremy) oraz zagranicznych firm: Mazel, Biogas Hochreiter, Phytolutions, Sao, Rudiger Hein czy Sewald.
Niestety, nic z tego nie wyszło. Dlaczego? Wiceprezydent Krzysztof Kaliszuk niedawno tłumaczył na forum zielonogórskiego ratusza i „Gazecie Wyborczej”, że pod koniec przygotowań do inwestycji inwestor dowiedział się, że do budowy zakładu konieczna będzie zmiana studium uwarunkowań i zagospodarowania przestrzennego.
– Taka procedura mogłaby potrwać dwa czy trzy lata – mówił Kaliszuk. Przekonywał, że inwestor nie chciał tyle czekać, a jednocześnie nie otrzymał dotacji z Unii Europejskiej. – Poza tym mieszkańcy mogli oprotestować inwestycję, bo miał to być jednak zakład przetwarzania produktów roślinnych, co wiąże się z negatywnym wpływem na otoczenie – stwierdził Kaliszuk.
Grzegorz Szulc, prezes ITEO, przymierzającej się do przedsięwzięcia w Nowym Kisielinie, twierdzi jednak, że prawda jest zupełnie inna.
– Zadeklarowaliśmy, że poczekamy z inwestycją do przygotowania dokumentów. Spotkała nas zaskakująca odpowiedź, że dla tak małej firmy prezydent Zielonej Góry nie będzie dokonywał zmiany studium – opowiada Szulc. – A na odpowiedź w sprawie dotacji jeszcze czekamy. W każdym razie inwestycja nie jest od niej zależna. Trudno, będziemy budować w Sulechowie – tłumaczy.
Kaliszuk nie mówi prawdy?
O tym, że warta 54 mln zł inwestycja nie powstanie w Nowym Kisielinie, Kaliszuk poinformował na sesji rady miasta w październiku. Władze miasta postanowiły bowiem, że miasto kupi od uniwersytetu wspomniane 12 ha i samo ściągnie do strefy poważnego inwestora. Radni przyklepali decyzję, aby wyłożyć na ten cel 8 mln zł z miejskiej kasy.
Po decyzji rady do „Wyborczej” przychodzi długi list prezesa Szulca. Tłumaczy w nim, że Kaliszuk nie powiedział radnym prawdy. – Zastanawiające jest, co skłoniło wiceprezydenta Kaliszuka do tego, by przekazać Radzie Miasta i za pośrednictwem „Gazety Wyborczej” nieprawdziwe informacje związane z naszą firmą i projektem LUKON. Można podejrzewać, że takim zachowaniem chciał przykryć niekompetencje urzędników i niechęć urzędu miasta dla innowacyjnych projektów. Dla władz miasta nie jest istotne połączenie biznesu z nauką, badania i rozwój (praktyka studentów w pracach nad nowymi technologiami). Dla władz najważniejsze jest, gdy ktoś wybuduje halę magazynową i obieca wątpliwe zatrudnienie – pisze gorzko biznesmen.
Stracił czas i pieniądze
Szulc ma żal do miasta, bo na przygotowaniach do inwestycji stracił czas i pieniądze. Przez dwa lata zdobywał potrzebne pozwolenia, wpłacił też pierwszą ratę na zakup gruntu. Na sam projekt budowy zakładu wydał 3,5 mln zł. Teraz musi przygotować go od nowa. – Mogłem starać się o odszkodowanie, ale doszedłem do wniosku, że szkoda na to czasu. Chcę skończyć inwestycję, a nie chodzić po sądach – opowiada.
O tym, że zmiana studium jest potrzebna (obecny dokument w strefie dopuszcza jedynie zakłady produkujące nie więcej niż 100 kW z OZE), Szulc dowiedział się pod koniec czerwca br. od Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska.
Niedługo później na nieoficjalnym spotkaniu między UZ i miastem miało paść stwierdzenie, że dla tak małej firmy prezydent nie zmieni studium. Bo LUKON miał dać pracę jedynie ok. 30 osobom. Nikt nie patrzył na ogromne korzyści związane z praktykami studentów, współpracą międzynarodową.
– A reklamujemy się jako kraina nowoczesnych technologii – załamuje ręce Szulc. – Co gorsze, władze miasta stwierdziły, że na to miejsce sprowadzą inwestora, który da 2 tys. miejsc pracy. To mrzonki. Fabryka Mercedesa w Jaworze zatrudnia 500 osób. Poza tym to najgorszy grunt w całej strefie. Woda stoi na 30 cm. Wątpię, aby ktoś chciał tam budować fabrykę – mówi biznesmen.
Szulc: Miasto nas nie chciało
Prezes ITEO żali się, że żaden z urzędników wcześniej nie poinformował go o konieczności zmiany studium. – Już nie wspominając, że w miastach i gminach przychylnych inwestorom taka procedura zajmuje góra pół roku – tłumaczy. I dodaje: – Wiedzieliśmy jedynie, że niezbędna będzie zmiana planu zagospodarowania przestrzennego. I kiedy złożyliśmy wniosek, żeby go zmienić, miasto przyjęło go bez żadnych uwag! Ale mówię, i tak mogliśmy poczekać. To miasto nas nie chciało – podkreśla Szulc.
– Wcześniej padały obietnice, że pozwolenie na budowę LUKON dostanie do końca września. Zresztą władze miasta na początku piały z zachwytu, że w Kisielinie powstanie taki nowoczesny projekt.
Kaliszuk trwa przy swoim
Wiceprezydent Kaliszuk twierdzi jednak, że ani o milimetr nie minął się z prawdą. – Nigdy nie padło z mojej strony stwierdzenie, że nie zmienimy studium i planu miejscowego, bo za mała firma. Poinformowaliśmy jedynie, że taka procedura może zająć dwa, trzy lata, gdyż można spodziewać się protestów mieszkańców. Inwestor wtedy zrezygnował – tłumaczy.
Miejskim urzędnikom nie ma nic do zarzucenia. – To inwestor powinien znać przepisy i uwarunkowania prawne dotyczące swojego projektu, przede wszystkim jego zgodność z obowiązującym studium i planem miejscowym – mówi.
Twierdzi, że urzędnicy obawiali się protestów mieszkańców. – Na początku firma zawarła w swoim wniosku informację, że biogazownia będzie przetwarzała także dowożoną do Nowego Kisielina gnojowicę, co doszło do mieszkańców dzielnicy. W tej sprawie interweniował u mnie jeden z radnych dzielnicy. Później – po naszym sprzeciwie – firma się z tego wycofała, ale nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami przy tego typu sprawach mieliśmy obawy, że w procesie konsultacji zmiany studium, a później planu miejscowego, pojawią się protesty mieszkańców – wyjaśnia Kaliszuk.
Rektor Kuczyński nie rozstrzyga
Fiaska inwestycji żałuje prof. Tadeusz Kuczyński, rektor Uniwersytetu Zielonogórskiego. Postawy urzędników i miasta oceniać jednak nie chce. – Nie mnie w tej sprawie rozstrzygać, ale miasto przez cały czas było nam przychylne. Mocno zabiegałem o tę inwestycję, bo to bardzo ważny projekt. Szczególnie cenna wydawała się możliwość współpracy z zachodnimi uczelniami – przekonuje. Zaznacza, że oficjalne stanowisko „nie zmienimy studium” nigdy nie padło. – Nie brałem udziału w spotkaniach. Gdzieś słyszałem taką wersję, ale już nie pamiętam skąd… – mówi rektor.
Prof. Kuczyński nie zgadza się jednak z tezą, że inwestycję oprotestowaliby mieszkańcy. – To nowoczesny projekt, odór miał być niwelowany. Poza tym mieliśmy jedno spotkanie z radnymi dzielnicy Nowe Miasto i nie mieli zastrzeżeń. Szkoda – tłumaczy rektor.
Algi będą w Sulechowie
O tym samym przekonany jest prezes ITEO. Też brał udział w konsultacjach. Teraz zastanawia się tylko: – Czy było zasadne ponad rok obiecywać nam współpracę i pomoc, a w rezultacie zmusić do rezygnacji z inwestycji na tym terenie? – pyta Szulc.
Uniwersytet zwrócił już pieniądze ITEO. Firma jest właśnie na etapie zakupu ziemi w specjalnej strefie w Sulechowie. Władze miasta przystąpiły już do prac nad zmianą planu i studium zagospodarowania przestrzennego. Ma to zająć nie dłużej niż pół roku. Podobne deklaracje składały inne samorządy od podobnych stref – w Krośnie, Nowej Soli czy Wolsztynie.